AKTUALNOŚCI
Bohdan Butenko - fragment megawywiadu
30-GRU-2018

Poniżej drukujemy początek wywiadu rzeki z Mistrzem, przeprowadzonego przez Ewę Grudę w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wydanie książki planowane jest na przyszły rok.
E.G. Wanda Chotomska zwykła mawiać o tobie: "Butenko myśli książką". Zgadzasz się z tą opinią?
B.B. Coś w tym jest. Ze wszystkiego, co robię zawodowo, książka jest rzeczywiście dla mnie najważniejsza. Jest najbardziej całościowa i trwała, ma najdłuższy żywot. Z każdą książką na nowo uczę się rysować, szukam w myślach zarysu jej ostatecznego kształtu, chodzę z nią, towarzyszy mi nieomal w każdej chwili dnia. Czasem pomysł wpada mi do głowy w zupełnie nieoczekiwanym miejscu i czasie, gdzieś na przystanku autobusowym czy na spacerze w parku.
Porównujesz tworzenie z robotą na drutach...
Zawsze powtarzam, że w książce nie ma stron lepszych i gorszych, podobnie jak w udzierganym swetrze, z którego nie można nic wyciąć, bo reszta się spruje. Kiedy opracowuję książkę, zajmuję się jej całością, chwytam wszystkie ogniwa. Liczy się dla mnie każdy szczegół, wyzwaniem staje się każda kolejna strona, każda rozkładówka, od pierwszej do czwartej strony okładki. Są strony nieraz traktowane po macoszemu, na przykład część redakcyjna. A przecież one też należą do książki.
Budujesz książkę...
Jedna pani, która pisała o mnie pracę magisterską, nazwała mnie architektem książki. Myślę, że to określenie jest trafne, podoba mi się.
Co to znaczy ilustrować?
Punktem wyjścia powinien być tekst. Jeśli tak nie jest, trudno mówić o ilustrowaniu. To mogą być niezależne obrazy, ale nie ilustracje.
Jak przebiega twoja współpraca z autorem tekstu?
Właściwie nie ma żadnej bezpośredniej współpracy, jedynie poprzez tekst. W trakcie opracowania nie kontaktujemy się. Na nic się nie umawiamy, nie dostaję od pisarzy wskazówek i ich nie oczekuję. Nigdy nie było takiej sytuacji, żeby autor coś mi podpowiadał, czegoś chciał, oczekiwał. A dla mnie, co też często powtarzam, książka jest dialogiem ilustratora z autorem. Ich światy wcale nie muszą być identyczne. Ilustrator może zaproponować nawet coś odmiennego, jakby w równoległej rzeczywistości, ale nie może porzucić tekstu całkowicie. A z kolei czytelnik ma okazję śledzić tę rozmowę, komentować, a nawet zaproponować jeszcze inny wariant.
Czy zdarzyło się, że po otrzymaniu zilustrowanego przez ciebie tekstu jego autor miał jakieś zastrzeżenia, coś mu nie pasowało, sugerował zmiany?
Nie pamiętam takiej sytuacji. Chyba pisarze mają do mnie zaufanie, tak myślę...
A ty? Czy zawsze akceptujesz własną pracę twórczą, czy zdarzyło się, że zmieniałeś opracowanie, bo przyszedł ci do głowy inny pomysł?
Zdarzyło się i cały projekt wylądował w koszu.
Wisława Szymborska uważała wprawdzie, że w pokoju poety najważniejszy jest kosz na śmieci, ale... nie było ci żal?
Chyba nie, skoro to zrobiłem.
Jak wygląda twoje miejsce pracy? Biurko, specjalny stół, a może cała pracownia?
Biurko, rysownica, czyli rajzbret, jak kto woli. I taki kosmiczny bałagan, który nie każdy jest w stanie sobie wyobrazić. Wszystko muszę mieć pod ręką.
Twórczy nieład.
Hmmm, można to tak nazwać.
Jaki masz rytm pracy? Ulubioną porę dnia, może nocy?
Noc, zdecydowanie.
Kolor też robisz nocą?
Nad kolorem pracuję rankami, tak mniej więcej do godziny trzynastej, czternastej.
Tworzysz w skupieniu i ciszy czy nastawiasz jakąś muzykę?
To zależy. Czasami nastawiam, czasami nie, nie mam zasady. Jeśli czegoś słucham przy pracy, to jest to Radio Classic.
Przyjmujesz do opracowania każdy tekst?
Nie. Wybieram tylko takie, które od razu "widzę", z którymi mogę się utożsamić, zaprzyjaźnić.
Jeśli masz pomysł na książkę, a wciąż nie trafia ci się ten właściwy tekst, to co robisz?
Georges Braque mawiał, że jeśli bardzo chce mieć obraz, który nie istnieje, to go sobie maluje. A ja, jeśli chcę mieć książkę, którą mam ochotę zilustrować, to ją sobie piszę.
Czy w autorskiej książce tekst i obraz są dla ciebie jednakowo ważne? Jak nad nią pracujesz? Najpierw powstaje tekst, a potem ilustracje, tak jak w przypadku dwojga autorów, czy pracujesz w obu tworzywach równolegle?
Raczej równolegle, chyba że powracam do tekstu, który napisałem jakiś czas temu i odłożyłem potem do szuflady, bo akurat zająłem się inną robotą. Wtedy jest to w przybliżeniu sytuacja podobna do tej, kiedy jest nas dwóch: autor tekstu i ilustrator. Przybliżona, nie taka sama, bo tym razem jesteśmy w stałym kontakcie, a autor często przed ilustratorem ustępuje.
A odwrotnie?
Rzadko, ale się zdarza.
Tworzysz swoje dzieła ze szczególnym pietyzmem. Kto i kiedy zaszczepił w tobie miłość do książek?
Źródeł mojej przyjaźni z książką szukałbym pewnie w najwcześniejszym dzieciństwie. Książki zawsze były w naszym rodzinnym domu bardzo ważne, cenione. Było ich mnóstwo. Nic więc dziwnego, że dbano, by i dzieciom stały się one bliskie. Kiedy byliśmy mali, ja i moja młodsza siostra, babcia czytała nam przed snem, czasami opowiadała, ale trzeba przyznać, że przynajmniej jeśli o mnie chodzi nie był to najlepszy sposób na zaśnięcie. Książki najczęściej tak mnie wciągały, że w ogóle nie chciało mi się spać. Nieraz babcia musiała uciekać się do fortelu. Wychodziła niby na chwilę, chwila się przedłużała, a ja w tym czasie najczęściej zasypiałem. Dodam jeszcze, że moja siostra ukończyła polonistykę, więc chyba połknęliśmy tego bakcyla oboje.
A jakie książki czytałeś już samodzielnie?
Na przykład Kubusia Puchatka, Byczka Fernando. To było gdzieś pod koniec przedszkola. W drugiej klasie przeczytałem Potop. Ze skruchą jednak muszę przyznać, że wiele opisów tam pomijałem, za to z zapartym tchem śledziłem akcję: bitwy, przygody. Moją ukochaną książką w tym czasie był Emil i detektywi Kästnera, książka, którą potem ilustrowałem. Wciąż żałuję, że po wojnie nie wydano jej drugiej części: Emil nad morzem. Przyznam, że chętnie zilustrowałbym i tę część.
Pominąłeś pierwszą klasę! Nie czytałeś wtedy?
Nie chodziłem do pierwszej klasy. Czasami mówię żartem, że mam niepełną szkołę podstawową. Zrobiono mi w szkole egzamin i okazało się, że umiem czytać, pisać i rachować, więc poradzono rodzicom, żeby posłali mnie od razu do drugiej klasy. Uznano najwidoczniej, że będę się nudził w pierwszej i przeszkadzał innym. Nawiasem mówiąc, czytać i rachować nauczyłem się podczas spacerów. Na mijanych szyldach i numerach domów.
Zostańmy jeszcze przy lekturach dzieciństwa. Doświadczyłeś ukradkowego czytania nocą? Z latarką ukrytą pod kołdrą?
Nawet często się to zdarzało, ale trochę później, kiedy czytałem różne książki przygodowo-historyczne, np. Huragan Gąsiorowskiego czy Szwedów w Warszawie Przyborowskiego i inne, z dużą dawką sensacji: powieści o piratach, powieści Maya o Indianach, podróżnicze Fiedlera, czy książki Meissnera o lotnictwie. Ale też Curwooda, Londona: Władcę skalnej doliny, Białego Kła. No i jeszcze Vernea. Nie mogłem się od nich oderwać, ale to czytanie pod kołdrą nie należało do najłatwiejszych, musiałem bardzo uważać, bo smużka światła była widoczna pod drzwiami i łatwo można było zostać przyłapanym. Wtedy koniec lektury.
Czy pamiętasz jeszcze lampy naftowe? Z "płomienistą głową i smukłym panieńskim szkiełkiem", jak pisał Herbert w Elegii na odejście pióra atramentu lampy?
Smukłe panieńskie szkiełka, mniejsze i większe, miały tzw. lampy wozowe. Ja zapamiętałem z domu lampę z dużym białym kloszem. Dawała jasne, bardzo przyjemne światło. Jeszcze po wojnie odrabiałem przy niej lekcje, kiedy brakowało prądu. Czasami były awarie, bo przewody biegły nad ziemią, ale często też prąd wyłączano. Chyba z połowa moich prac domowych w szkole średniej została przygotowana właśnie przy świetle tej naftowej lampy. Ona tworzyła też pewien przytulny klimat, była bardzo dekoracyjna. A tę, o której mówisz, smukłą, mieliśmy na przykład w kuchni. Pamiętam, że miała jeszcze taką okrągłą odblaśnicę, która zwiększała zasięg płomienia.
Jaki był dom Twojego dzieciństwa? Myślę o życiu twojej rodziny przed wybuchem wojny, jeszcze w Bydgoszczy. Jak go wspominasz?
Ojciec właściwie rzadko bywał w domu, był bardzo zajęty sprawami zawodowymi. Rodzice w ogóle byli zapracowani, to pamiętam aż nadto dobrze. Oboje byli związani z budową magistrali węglowej z Herbów Nowych na Górnym Śląsku do Gdyni. W Bydgoszczy, w okazałym budynku z czerwonej cegły, który zapamiętałem, mieścił się wówczas Zarząd Kolei Herby-Gdynia. Magistrala istnieje do tej pory, ale wtedy miała wyjątkowe znaczenie, także polityczne.
Twój ojciec był inżynierem...
Tak, był naprawdę dobrym fachowcem.
Jaki był? Groźny?
Nie, groźny na pewno nie, choć dość zasadniczy i konsekwentny. Ale miał też duże poczucie humoru, był wesoły. Bardzo dużo palił. Miał w domu swój gabinet do pracy, w którym zawsze pachniało dymem tytoniowym.
Nie miałeś też czasami ochoty na zapalenie papierosa?
Miałem i ojciec mnie poczęstował. Był to jedyny papieros w moim życiu.
Ile miałeś lat?
A chyba z pięć.
Nie smakował?
Mało powiedziane. Nie rozwijajmy może tego tematu...
W Nienarysowanych historiach przywołujesz zdarzenie chyba właśnie z ojca gabinetu...
Zgadza się. Na biurku stał telefon, ojciec dużo z niego korzystał, omawiał wiele spraw, przeważnie służbowych. Tego dnia planował załatwić nam wakacyjny wyjazd nad morze, ale nie podczas pobytu w domu, lecz poza nim. Potem miał do nas zadzwonić. No więc poszedłem do jego gabinetu, wziąłem słuchawkę z widełek i trzymałem przy uchu przez parę godzin. Chciałem być tym pierwszym, który zaniesie wiadomość domownikom. A tu nic! Na szczęście zaczęto mnie szukać...
Nakrzyczeli?
Nie, śmiali się.
Może jeszcze jakieś wspomnienie?
Miałem w dzieciństwie swoją ulubioną pieśń, znaną z radia. To był Marsz lotników. Zaczyna się: Lotnik, skrzydlaty władca świata bez granic. Rodzice wiedzieli o tym, bo ciągle ją śpiewałem. I kiedyś, chyba to były moje imieniny, kazali mi o określonej godzinie siedzieć i słuchać radia. No to słuchałem. I okazało się, że zrobili mi niespodziankę. To był Koncert życzeń. Wyczytano moje nazwisko, padły życzenia i potem była piosenka, właśnie Marsz lotników. Byłem dumny jak paw. Potem ojciec opowiadał, że zamówił ją tego samego dnia, w ostatniej chwili. Mogło się nie udać.
Co ci dał dom? Jego, jak widać, ciepła, przyjazna dzieciom atmosfera?
Na pewno poczucie bezpieczeństwa, poczucie akceptacji, ale też przekonanie, że jeśli chce się coś osiągnąć, to trzeba dużo pracować.
Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.